niedziela, 14 kwietnia 2019

Tatry koncertowo 12-14.04.2019

żródło: koncertomania.pl

Pomysł na koncert zespołu Dom o Zielonych Progach z cyklu W górach jest wszystko co kocham planowaliśmy już od dawna. Jednak zawsze była jakaś przeszkoda albo termin kolidujący albo brak miejsc w schronisku do spania albo inna wymówka, mimo iż takich nie powinno być. W lutym jednak zaparłam się i w momencie jak pojawiła się informacja o kolejnym koncercie, szybko napisałam do schroniska z pytaniem o wolne miejsca noclegowe. Odpowiedź była twierdząca więc zarezerwowałam 4 miejsca noclegowe. Szybki telefon do przyjaciół czy reflektują. Odpowiedź twierdząca, więc kupiliśmy 4 bilety i wszystko zostało załatwione w ciągu jednej doby ;-) Oczywiście od razu pomyślałam, że skoro koncert jest o godzinie 20 tej to coś trzeba zrobić z tym czasem szkoda wolnej soboty ... szybka decyzja, że jedziemy w piątek po pracy a w sobotę rano idziemy w góry - w sensie Tatry, gdyż - czego nie wyjaśniłam na początku - koncert miał się odbyć w Schronisku na Polanie Głodówka w Tatrach. na potrzeby miejsca jednorazowo nawet zmieniono nazwę koncertu na: W Tatrach jest wszystko co kocham ;-) Poprosiliśmy jeszcze o nocleg z piątku na sobotę i wystarczyło tylko wymyślić trasę. biorąc pod uwagę opady śniegu tej zimy, w kwietniu w wyższych partiach na pewno będzie jeszcze śnieg. Nie chciałam się ograniczać tylko do dolin. Głodówka leży blisko Łysej Polany ale nad morskie oko nie miałam ochoty iść. W głowie zaświtała mi Gęsia Szyja i Rusinowa Polana z pięknymi panoramami Tatr. Kółeczko rozszerzyliśmy jeszcze o schronisko w Roztoce, które tak bardzo polubiliśmy w czasie zeszłorocznej wyprawy tatrzańskiej. Tak więc plan był. W razie niesprzyjających warunków trasę można było skrócić. Po raz kolejny rewelacyjnie czułam się w roli organizatora. Ech minęłam się z powołaniem ... :-) Trzeba było zostać przewodnikiem.


Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy. Co prawda z małymi przygodami ale dotarliśmy do Głodówki o 21 w piątek. Mgła była okrutna ale droga nie była skomplikowana. Posiedzieliśmy chwilkę. Prognozy od paru dni zapowiadały załamanie pogody i w piątek zaczął w górach sypać śnieg, który też nam towarzyszył od Krakowa do Rabki, a potem zaczęły się mgły. ryzyko nieprzyjemnej pogody na sobotę było duże aczkolwiek na moim ulubionym serwisie Meteoblue prognoza wydawała się bardziej optymistyczna. Opady miały być sporadyczne i przelotne. W sobotę po zjedzeniu śniadania postanawiamy ruszyć w drogę. Podjeżdżamy do parkingu Wierch Poroniec i stamtąd ruszamy Oczywiście panowie parkingowi stali na parkingu i skasowali 25 zł za całodzienny bilet. nie wiem ile potem jeszcze przyjechało samochodów ale jak schodziliśmy to były 3. Więc nie jestem pewna czy w takie dni opłaca się im być na tym parkingu. Poprzedni weekend był słoneczny i ciepły to wtedy rozumiem, że ruch jest duży.
Ruszamy leśnym szlakiem na Polanę Rusinowa. Jest pochmurno ale nie pada. W lesie jest cicho i spokojnie. Podoba nam się ta cisza i spokój. Szybko się rozgrzewamy marszem ale nie rozmawiamy zbyt wiele. następuje jakaś taka wewnętrzna kontemplacja tego spokoju, ciszy. Jakby świat się zatrzymał.







Na Polanie jak widać też nikogo nie ma oprócz nas. Jednak, gdy ruszamy na Gęsią po chwili mija a nas osoby a my doganiamy innych.
Zatrzymuję się co jakiś czas by podziwiać i zrobić zdjęcia formom jakie ukształtował mróz.





Podejście na Gęsią Szyję jest zdrowe. Rozgrzani i z uśmiechem docieramy do pierwszych skałek.
Na szczycie całkiem spora grupa. Parę zdjęć, parę przekąsek i ruszamy dalej.




Schodzimy w Dolinę Roztoki.

Mniej więcej na wysokości tego wiatrołomu jak poniżej za Polaną pod Wołoszynem zauważyliśmy, że z przeciwka ktoś zmierza w naszą stronę. I bliżej ta osoba była tym większe było nasze zdziwienie. Gdy mężczyzna zrównał się z nami doszłam do wniosku że jest turystą z Azji. I nie myliłam się. Spytał się nas po angielsku czy tedy dojdzie do Morskiego Oka. Hmmm jak to się stało, że zboczył na ten szlak nie wiem. W każdym razie wyjaśniliśmy mu, że musi się wrócić. Jego buty nie były w ogóle przeznaczone na zaśnieżone szlaki górskie, tym bardziej jego bardzo miejska kurtka.


Dochodzimy do Drogi do Morskiego Oka i do Wodogrzmotów Mickiewicza. Wyglądają inaczej niż w letnie pory roku. Wyglądają cudownie.

I nasze Eldorado czyli Schronisko w Roztoce.


Spędzamy tu prawie dwie godziny. Jest rozkosznie ciepło, a jedzenie przepyszne. Żurek palce lizać
. I pierogi z kaszą. Mmmm niebo w gębie. To schronisko jest dla mnie numer jedne na kulinarnej mapie górskich polskich schronisk. Tuż obok Schroniska na Turbaczu.
Kiedy wychodzimy z powrotem na szlak pada śnieg, pięknie sypie ogromnymi płatkami śniegu,. Jest bajecznie.




I znowu wracamy na Rusinową Polanę. Musimy tu wrócić kiedyś zobaczyć te bajeczne widoki.





Kiedy przyjeżdżamy do schroniska wita nas rudy przyjaciel. To dziwne jak dzikie zwierzęta przyzwyczaiły się do człowieka. Lisio siedział dokładnie naprzeciwko drzwi prowadzących do kuchni schroniska - wiedział gzie siedzieć. Na szczęście, gdy się zbliżyliśmy to uciekał.





Wieczorny koncert był przewspaniały. Wzruszający, radosny. Cieszę się, że mogłam w nim uczestniczyć. Każdy z muzyków z zespołu jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Głos Agaty, charyzma i taka nostalgia Wojtka, jakiś taki wewnętrzny zen kontrabasisty, żywiołowość gitarzysty i ekspresja skrzypka. I te piosenki pełne marzeń, miłości, czasem z dowcipem.
i takie prawdziwe:
"Zostanie tyle gór ile udźwignąłem na plecach
Zostanie tyle drzew ile narysowało pióro..."

Sala dala się porwać i my śpiewaliśmy ze wszystkimi ot taka magia koncertu.
Oczywiście after party też było. Sporo osób z gitarami i te śpiewy przy piwku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz