poniedziałek, 12 czerwca 2017

Nie taka Transylwania straszna czyli wyprawa do Rumunii - dzień pierwszy 5.06.2017

Kiedy w listopadzie poprzedniego roku usłyszałam o możliwości wyjazdu do Rumunii na 5-dniowa wycieczkę objazdową z moja bratową i bratankiem od razu spodobał mi się ten pomysł.
i tak startując 4 ego czerwca z Zabrza z gimnazjalistami, licealistami, nauczycielami i grupą dorosłych, po trochę niespokojnej nocy (zastanawiając się czy na granicy węgiersko-rumuńskiej uznają kończący się za mniej niż trzy miesiące dowód osobisty jednego z uczestników wycieczki) zajechaliśmy do miasta Timisoara. 
Naszym przewodnikiem była pani Michaela, do której mogliśmy mówić w skrócie Mika. 
Rumunka o węgiersko-polskich korzeniach. Mówiła ciekawe rzeczy o rumunii, historii, tradycji.
dla mnie to zawsze ciekawe zjawisko kiedy mogę poznać inny kraj nie tak daleki ale mimo 
wszystko inny kulturowo niż Polska.
Timisoara kojarzy mi się z festiwalem teatralnym na którym kiedyś był mój Teatr. Od tej pory 
będzie mi się kojarzyć z pięknym architektonicznie miastem.
W czasie dwugodzinnego spaceru zobaczyliśmy główne zabytkowe ulice tego miasta, 
najważniejsze place.
Plac Zjednoczenia (Piata Victoriei): największy i najbardziej dostojny. Długi, imponujący, z dywanem zieleni i fontanną pośrodku, zamknięty jest od południa imponującą, cerkiewną katedrą, a od północy Teatrem Narodowym.
Do wymienionej powyżej cerkwi mogliśmy wejść. W środku na posadzce było bardzo dużo rozrzuconego siana, to pozostałości po obchodzonym w tym dniu święcie: poniedziałek po zielonych Świątkach.
Cerkiew w środku:



Cerkiew na zewnątrz.

 Budowle z ciekawą architekturą wzdłuż placu:

Na placu widnieje 4,5 metrowa kolumna wilczycy kapitolińskiej, która jest darem burmistrza miasta Rzymu dla Timisoary. Jest to oczywiście rzeźba przedstawiająca Wilczycę karmiącą bliźniaki Remusa i Romulusa i przypomina wszystkim rzymskie korzenie Rumunii.

 Jak to bywa na placach i rynkach w dużych miastach zawsze się coś dzieje.

Następny plac: Piata Victoriei
Od południa zamyka plac katolicki kościół, a od północnej strony ortodoksyjna cerkiew, obie te świątynie powstały w czasach, gdy koegzystencja dwóch religii blisko siebie nie była mile widziana na świecie. A to nie pierwszy i nie ostatni dowód na to jak w Rumunii religie potrafią istnieć tuz obok siebie. I jak wynikało z opowieści naszej przewodniczki to nie tylko dwie ale też trzy i cztery, bo i żydowskie synagogi ale też muzułmańskie.











W czasie przejścia uliczkami z jednego placu na drugi zauważyłam osobliwą rzeźbę:
Potem w internecie dowiedziałam się, że to posąg Ewy artysty Virgila Scripcaru.
Oczywiście place i uliczki wypełnione są kawiarenkami, pubami, restauracjami. bardzo milo było usiąść na lodach i mrożonej kawie w jednej z takich kawiarenek. Oczywiście młodzież poszła do Maca. Hmmm miasto które nie ma Mcdonalda nie istnieje na mapie turystycznej ;-) Pojawiła się też myśl pierwsza i nie ostatnia w czasie pobytu w Rumunii, że przyjechałabym tutaj na dłużej spokojniej, a teraz tykający zegar mówił nam, że czas na zbiórkę i powrót do autokaru.
Następny przystanek do DEVA. I zwiedzanie cytadeli Deva. W czasie pobytu w Rumunii oczywiście naturalną koleją rzeczy nauczyłam się kliku słów po rumuńsku miedzy innymi że cetatea to twierdza. Cytatea Devei położona na wzgórzu na wysokości 371 m n.pm. - Wzgórze Cytadeli jesy wulkanicznego pochodzenia, na którym w XIII wieku wzniesiono fortecę, służącą przede wszystkim do obrony przed Mongołami. Niestety w 1849 r. wyleciała z hukiem w powietrze po wybuchu w składzie amunicji. Obecnie oglądać można jej pozostałości, a na wzgórzu ustanowiono rezerwat fauny i flory. Chyba największą atrakcją pozostaje świetna panorama na całą Devę oraz okoliczne tereny. Na górę można się dostać kolejką  lub wejść pieszo, naszą atrakcja był wjazd czymś co niektórym przypominało "wychodek" na szynach ;-). Nasza grupa liczyła 90 osób, a przed nami już była spora kolejka tak wiec na wjazd czekaliśmy blisko jedną godzinę ale warto było, o czym świadczą poniższe zdjęcia.












 Rumunia skradła moje serce przede wszystkim przez ogrom otaczających gór.












 A taki widok mieliśmy z korytarza naszego hotelu Deva w Devie.
 To już widok z naszego balkonu:
 A to dość ciekawa fontanna na środku ronda - rondo to też było widoczne z naszego hotelu.
Tak minął pierwszy dzień w Rumunii.
z obserwacji: Rumuni robią pyszne desery i ciasta:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz