poniedziałek, 31 sierpnia 2020

BUM 2 i 1/2 czyli 24 godziny pozytywnie zakręcone 7-8.08.2020

 

Tam, gdzie zbiegają się przyjazne drogi,

cały świat przez chwilę wydaje się domem."

Hermann Hesse

BUM 2 i ½ przechodzi do historii. Plecak dawno rozpakowany. Emocje opadły. Chwila prawdy... Podobno relację powinno się pisać od razu po danym wydarzeniu ale ja lubię delektować się wspomnieniami. Więc dzień za dniem dodaję okruszki obrazów, by w końcu ułożyć z nim mozaikę. I może moje wspomnienia przelane na „papier” nie dojrzały jeszcze jak dobre wino, to myślę że już czas, aby wyjąć je na światło dzienne. 

Jak to się zaczęło? Zaczęło się już rok temu od pierwszego przejścia Bumu 2, na którym poznałam A Asię. Żałuję, że nie wiedziałam w 2018 roku o pierwszej edycji, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło prawda?

W tym roku uczestniczyliśmy w jedynej  wirtualnej formie. Z wiadomych powodów mam nadzieję, że w ostatniej takiej formie, jak wiele innych imprez w tym roku. Na trasę można było się wybrać od 10 lipca do 31 sierpnia 2020. Oczywiście po dokonaniu formalności czyli zapisie i uiszczeniu opłaty. Patrząc wczoraj na zdjęcie banera z podpisami ludzi, którzy przeszli Bum 2 i 1/2 myślę, że ta edycja mimo wszelkich przeciwności należy do udanych: BUM 2 i 1/2

W bieżącym roku wyruszyłam z grupą totalnie różnych od siebie osób, którym przez prawie 24 godziny przyświecał jeden cel: dojść do mety. Grupa tak różna,  jak kalejdoskop różnych żywiołów, różnych temperamentów, różnych charakterów. Nieskończenie wiele pozytywnych układów. Misz masz osobowości, lecz kiedy szliśmy jeden za drugim szlakiem wyglądaliśmy prawie jak Drużyna Pierścienia 🙂 Walka ze wzniesieniami to była walka z orkami, podstępne zejścia to ucieczka przed Nazgulami, a walkę z upałem porównałabym do przejścia przez Mordor. Sześciu w tej drużynie to uosobienia: mądrość Gandalfa, szybkość Legolasa, odwaga Aragorna, cierpliwość i opiekuńczość Arweny, poczucie humoru  Pippina, upór Froda. ;-)

Autor: Ania
Różnica jest taka, że w odróżnieniu od Drużyny Pierścienia nie chcieliśmy niczego niszczyć. Naszą misją była pomoc charytatywna, gdyż w tym roku opłata za przejście (po odjęciu kosztów medalu i banneru) ma zostać przekazana na pomoc osobie chorej na stwardnienie rozsiane. Jeśli ktoś chciałby jeszcze wesprzeć podaję link do "zrzutki":  https://zrzutka.pl/hyndrp . Natomiast fizycznym  celem było przejście ponad 70 kilometrów w Górach Orlickich i Bystrzyckich. 

Na datę marszu drużynowo wybraliśmy tę, która miała być oficjalną datą wydarzenia, czyli 7 sierpnia. Fajnym pomysłem, było stworzenie grupy na fb na której można było podać daty przejścia i organizować „grupy”. W ten sposób do silnej grupy 5 kobiet dołączył też mężczyzna. Odważny … nie bojący się zagadania przez silne osobowości 😉. Opole/opolskie reprezentowane było przez trzy babki, których los połączyły właśnie takie rajdy… Zresztą, jak teraz na to patrzę, wszystkich z naszej drużyny los połączył właśnie przez rajdy/biegi/Bum.

Dzięki Ani miałam transport do prawie samego schroniska!!! Dziękuję Aniu! Tak jak wcześniej start Bumu następuje w Schronisku pod Muflonem. W schronisku spotkaliśmy już pozostałe przedstawicielki drużyny. Mimo wcześniej zjedzonego obiadu zamówiłam bogracz, bo smacznie wyglądał i taki był. POLECAM!

Trasę zaczęliśmy z przytupem czyli sesją zdjęciową z banerem. Po czym włączyłam nagrywanie, a tu jeszcze chwila, żeby zamieścić info na wydarzeniu i problem jak tu oznaczyć ludzi, których się jeszcze nie ma na fb? Następnie było „poważnie”, bo idąc przez Dusznicki Park Zdrojowy mogliśmy posmakować muzyki poważnej, która rozbrzmiewała na Festiwalu Chopinowskim. Idziemy, idziemy i jakoś tak płasko ciągle, nagle skręt, na czarny szlak i pierwsza rozgrzewka przed nami … Podejście na Gajową. Jak rakieta przez myśl przeleciało i uciekło, że takich odcinków jeszcze trochę będzie. Wśród opowiadanych śmiesznych historyjek o skarbach jakie można znaleźć na bieszczadzkich halach,  gdzie pasą się owce …. doszliśmy do Jarmozowej Polany. Ośrodek wydawał się opuszczony a miałam nadzieję zobaczyć trenujących.

Następnym punktem była Kozia Hala i potem od razu na autostradę Sudecką. Humory i energia dopisywały.

Gdy skręciliśmy w kierunku Pańskiej Góry słońce chyliło się już ku horyzontowi. Wchodząc w las zastanawiałam się czy zdążymy na zachód słońca … A potem najpierw spektakl w lesie:

Następnie wychodząc na otwartą przestrzeń przed Pańską Góra ujrzeliśmy to:

Myślę sobie teraz, że to był taki punkt, w którym każdy z nas pomyślał, że to "ta chwila" ten moment … Cudowne tu i teraz.

Sesja zdjęciowa i wzdychania do piękna świata trwały i trwały ale trzeba było iść dalej. Przez pola łąki … bo Pańska Góra składa się z trzech elementów: Pańska Góra – wschód – Pańska Góra szczyt oraz Pańska Góra zachód.


Chwila moment i byliśmy przy następnym punkcie – wieży na Feistuv kopiec. 


Po chwilę trwającej konsternacji co to za bramka, czy mamy korony czeskie i czy wejdziemy na wieżę okazało się, że wieża jest ogólnie dostępna, a bramka służy z dużym prawdopodobieństwem do kontroli limitu ilości osób wchodzących na wieże. Hmmm prawidłowo, bo gdy przypomnę sobie wieżę na Mogielicy i ilość osób na niej, to trochę mnie ciarki przechodzą … Feistuv to całkiem przyjemna wieża na której łapaliśmy resztki słonecznego światła. 


Autor: Leszek S.
Autor: Leszek S.

Już za chwilę mieliśmy wejść w otchłań nocy. Chwila na zdjęcia i schodzimy z powrotem na szlak. Gdzieś jednak po drodze, ktoś rzuca hasło, że mimo ciemności powinien być dzisiaj księżyc i to prawie w pełni … ja pomyślałam, że  księżyca to znaczy - energia!

Wchodzimy do miejscowości Oleśnice w Orlickich Górach. Podziwiamy miejscowość, bo naprawdę jest urocza. Przy znaku Horni Olesnice i pięknych chatach robimy sobie też przerwę. Za nami 10 kilometrów. Jeszcze  tak 7 razy i meta. 

Po nakarmieniu, napojeniu, posłuchaniu historii o "ekstremalnej drodze Krzyżowej" i innych równie ekstremalnych przygodach członków drużyny, ruszamy dalej. Już pod osłoną nocy. Włączenie latarek wiąże się z nagłym nalotem wszelakiego latającego tałatajstwa. Sposobem jest zmniejszenie mocy światła ale jednak uparciuchy nie dają za wygraną. Wciąż idziemy pod górę. W końcu wspinamy się na Orlicę … gdzieś po pół godzinie orientuję się, że po przerwie nie włączyłam z powrotem nagrywania, stąd w moim śladzie GPS taka dziwna prosta kreska od punktu do punktu 😉. No nic…. Orlica coraz bliżej … 

Po drodze podziwiamy jak wszystko trochę inaczej wygląda niż za dnia, oto piękny kwiat, naparstnica purpurowa ale dzięki Ani wiem, że to  vel Dzwony Zmarłych, Palce Wróżek, Psi Palec, Lwia Paszcza, Rękawiczka Naszej Pani..:

Po naprawdę dłuższej chwili podejścia pod górę Ostruźnik, trasa staje się płaska, a dziewczyny znowu nabierają werwy i z „głośnym przytupem” dochodzimy do czeskiego znaku Orlicy i tamtejszej wiaty. Pół lasu chyba wiedziało, że przyleciały "orlice", gdy nagle z wiaty przy której się zatrzymaliśmy słyszymy głos jak z horroru: „nie jesteście sami!!!”. No kto by pomyślał … Noc, wiata a tam ktoś śpi … śpi po imprezie, bo na stole dwa kieliszki, butelka ale przekąski brak … 

Szybciutko, już na paluszkach, cichutko idziemy do polskiego-czeskiego znaku - pomnika na Orlicy, a następnie  ruszamy dalej szlakiem zielonym w dół do Zieleńca.



Schodzimy do Zieleńca szlakiem zielonym, który w większości prowadzi lasem ale gdy natrafiamy na polanę naszym oczom ukazuje się księżyc. Był naprawdę piękny:


Jeszcze mijamy Kamień Rubartscha i przed nami przejście dość długiej miejscowości jaką jest Zieleniec. Jest cicho, spokojnie. Wszyscy śpią … 



W Zieleńcu pierwszy raz poczułam znużenie, które objawiło się natrętnym ziewaniem. Na szczęście schodząc na niebieski szlak, który trawersem prowadził w górę do Serlicha, nagle wszyscy się obudziliśmy … Co był tego przyczyną? A no była to nocna jazda bez trzymanki dwóch longboardowców czy innych „boardowców”. Za nimi jechał jeszcze samochód, aby im oświetlać drogę. Czyli nie wszyscy spali w Zieleńcu. 😉 Reakcja na nasz widok była bezcenna: „ (pip) tam są jacyś ludzie!!!”.
Następna przygoda po nużącej betonowej drodze miała nas spotkać już przed Velką Destną. Szczekające, wielkie psy biwakowców. Na szczęście nie rzuciły się na nas 😉 Na Velkiej Destnie zrobiliśmy sobie przerwę na nocny posiłek. Nie poszliśmy w kierunku wieży wiedząc, że śpią tam zapewne kolejni wędrowcy …

Zejście do Bedrichovki i potem przez pola do Lasówki wspominam jeszcze w miarę trzeźwo. Najgorsze zaczęło się dla mnie za Lasówką, gdzie potwierdzam słowa organizatorki, że było bardzo zimno, a nad polem unosiła się mgła. Za Lasówką czyli odcinek Głównego Szlaku Sudeckiego do Jagodnej to był dla mnie bardzo nużący odcinek. Na szczęście drużynie nie brakowało pomysłów, aby jakoś nie usnąć … 


Przy okazji, zupełnie niechcący wystraszyliśmy stado saren śpiących na łące. Odgłos ich biegnących kopyt był ciekawym przeżyciem ...Trzeba wspomnieć, że dwa razy pomyliliśmy szlak, na szczęście nie były to duże odległości. Była to też pora na nocne Polaków rozmowy, dzięki czemu sporo dowiedzieliśmy się o swoim życiu, poglądach …, bo przecież żaden człowiek nie jest przypadkowy. Dla mnie urodzonej introwertyczki jest to szczególnie trudne. Szczególnie doceniam i dziękuję ekipie za wspaniałe poczucie humoru. Głupawki ratowały nam dosłownie życie. Prawdopodobnie ogromna ilość śmiechu groziła zakwasami na drugi dzień i to nie w nogach… 😊

Gdy dochodziliśmy do Jagodnej słońce już wstało …. 

Auto: Ania

Idealny ranek w idealnych okolicznościach… Ten zapach łąki, pozostałej po nocy rosy, światło takie miękkie. Promienie słońca o tej porze dnia odznaczają się wyraźną, ciepłą poświatą – choć nie są tak intensywne jak te, z którymi mamy do czynienia pod wieczór. Dlatego uwielbiam wschody i światło poranne. A jeśli do tego są jeszcze unoszące się mgiełki nad polami to jestem w moim raju 😉 Wstający dzień to też symbol nowych sił, nowych wyzwań. Za nami 40 kilometrów … wiemy, że przed nami mniej, jednak prognozy pogody mówią o upale …

“Otwierały się nowe Niewiarygodne Możliwości,

nastawał nowy dzień,

w którym wszystko może się zdarzyć, jeśli tylko ktoś nie ma nic przeciwko temu.”

Tove Jansson

,,Pamiętniki Tatusia Muminka.

Zatrzymujemy się w Jagodnej. Jest godzina 6 wiec nie liczymy na to, że uda nam się coś kupić. Każdy stara się tę przerwę wykorzystać jak najlepiej, przepakowanie plecaka, drzemka, toaleta i odświeżenie się. Marzy mi się kawa … Jest dostępny dzbanek. O czemuż mój umysł nie pomyślał, by zabrać trochę sypkiej kawy ze sobą? I tu pojawia się nasze zbawienie, nasz rycerz czyli Pan z brodą … no tak w schronisku dzień wcześnie się zaczyna. Pyta się czy może nam w czymś pomóc? Mówimy, że jesteśmy z Bumu. Proponuje nam kawę!... Ojej cieszę się jak na prezent gwiazdkowy …. w środku lata. Ja już naprawdę potrzebowałam kawy, bo wydawało mi się, że Pan mówi o jakimś rajdzie, że jesteśmy z ekspresu … a to chodziło o kawę z ekspresu 😉 Jagodna (Schronisko Jagodna ) jesteście dla mnie wzorcem wszelkich schronisk …. Dziękujemy!!!!! Za możliwość kupna wody też dziękujemy!


Z nowymi siłami startujemy do dalszej wędrówki …


Autor: Leszek S.
Autor: Leszek S.

Mijamy źródełko, Młoty, Hutę … Za Hutą coraz częściej robimy przerwy. Mi osobiście bardzo dłużyła się droga prowadząca przez równię Łomnicką a wcześniej przez Wójtowską. Nogi bolą bardziej niż przy podejściach i zejściach … . 


Zabrakło sił na dojście do fortu  ...



Tutaj też przebiega szlak serduszkowy. Sięgnęłam do informacji w necie, by się zorientować skąd ten pomysł: Szlak serduszkowy to okrężna trasa turystycznej wokół Polanicy oznaczona -  jakby inaczej -  czerwonymi serduszkami. Trasa została wymyślona przez jednego z zasłużonych dla Polanicy lekarzy, który twierdził, że nie ma nic lepszego na serce jak ruch/spacery na świeżym powietrzu. Prawda!


Po tej równinie z ulgą przyjęłam bliską perspektywę Kamiennej Góry, gdzie chwilę wcześniej z mojej winy pomyliliśmy drogi i nadłożyliśmy jakieś 300 metrów. No cóż, gps cały czas twierdził, że jestem na szlaku 😉 Wdrapaliśmy się na Kamienną Górę … Nagrodą były urocze skałki, które zaczęły się na tym szlaku oraz widok z punktu obserwacyjnego.


Autor zdjęcia: Joasia S.


Przed nami Wolarz….  I zejście z niego … Tak sobie myślę, ileż ta góra musi się nasłuchać od ludzi wchodzących, schodzących. Inwektywy mniej lub bardziej dosadne mieszają się z deklaracjami typu: „nigdy więcej” … Hmmm ja myślę, że Wolarz na zawsze wszedł w kanon Bumu … Mam rację? 😉 Czyli trzeba się oswoić z nią …

Zmierzamy więc w kierunku Wolarza, chwilę siadamy naokoło znaku szczytu. Po czym, gdy ruszamy zmierzyć się z zejściem, słyszę głos:  „gdzie ten Wolarz??”. Grunt to humor …


Zejście z Wolarza trzeba było po prostu przeżyć i nie dać się zbytnio grawitacji. Gdy wszyscy już zeszli myśleliśmy, że to już koniec mordęgi. O jakże się myliliśmy …. Prawdziwy sprawdzian był dopiero przed nami. Upał i asfalt …. A na liczniku ponad 60 kilometrów. Niby chwilka, niby moment do celu, ale Szczytna zostanie chyba miejscowością, w której moja noga już nie postanie,, no chyba, że na Bumie 😉 I kiedy już tak szuraliśmy noga za nogą …. Nagle pojawił się on … mały niepozorny sklepik po prawej stronie ulicy chyba Bobrownickiej … sklepik z lodami, chłodnym piciem i Panem snującym lokalne opowieści. Sklepik nazywa się Pod Lipami.


To już prawie meta jednak los dał nam jeszcze jedną nauczkę - w Nowych Bobrownikach pomyliliśmy drogi  i to na ostatniej prostej … to już było po prostu zmęczenie. Moja komórka ładowała się w plecaku, strzałka na żółty szlak wskazywała drogę, a jednak szlak prowadził tą drugą  drogą. No nic, trzeba było się wrócić … Ale nasza motywacja spadła do poziomu minusowego. Pierwszy raz nasza drużyna szła w totalnym milczeniu i to przed dłuższy czas. W milczeniu …  przekonani, że już nie zdążymy w limicie czasu …. Zdążyliśmy ale to nie liczy się tak bardzo jak to, że po prostu daliśmy radę. Idąc w grupie ludzie wzajemnie się motywują, ma się również poczucie, że można na kogoś liczyć, że nie możemy się poddać.

Był kiedyś taki serial ‘24 godziny”. Nie żebym porównywała 😉Przypadkowej osobie, która trafi na tę stronę i przeczyta relację będzie się wydawać, że może to nie jest żaden wyczyn … Dla nas jednak ta niezliczona ilość wypowiedzianych słów i tych poważnych i tych śmiesznych, żeby nie powiedzieć „szalonych”, te setki tysięcy zrobionych kroków, to bycie wśród natury dzień i noc ma znaczenie.

Nie ma przypadkowych spotkań i ludzie też nie stają na drodze naszego życia, ot tak. Każdy człowiek zostaje nam dany po coś, aby czymś nas ubogacić, dopełnić, coś pokazać czy uświadomić. Poprzez ludzi dostajemy od życia tysiące szans na to, aby stać się lepszym człowiekiem lub aby temu człowiekowi pokazać coś, czego on do tej pory nie dostrzegł.

Monika A. Oleksa, Samotność ma twoje imię

BARDZO DZIĘKUJĘ WAM CUDOWNA DRUŻYNO - EWO, JADZIU, ANIU, ASIU I LESZKU!

Dalsze plany? Plany na przyszły rok? To na pewno nie ostatni taki rajd. Kilka  wydarzeń gdzieś mam zapisanych w myślach ... chodzi mi też po głowie jedna myśl ... Może zabrzmi to dziwnie w kontekście powyższego ale chciałabym taką trasę to znaczy 50 km+ przejść samej … Zmierzyć się z własnymi słabościami … Wejrzeć w głąb siebie, coś jak bohaterka książki i filmu pn.: Wild. Swego czasu zdarzało mi się chodzić samej po górach z różnych przyczyn. Odkąd mam u boku kogoś kto kocha góry tak samo jak ja, takich samotnych wypraw nie ma … Zawsze mogę liczyć na Przemka, na jego zorganizowanie, na jego wspaniałą orientację w terenie. Ale muszę zmierzyć się ze swoim wewnętrznym potworem….

A droga wiedzie w przód i w przód

Choć zaczęła się tuż za progiem –

I w dal przede mną mknie na wschód,

A ja wciąż za nią – tak jak mogę…

Skorymi stopy za nią w ślad –

Aż w szerszą się rozpłynie drogę,

Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…

A potem dokąd? – rzec nie mogę.

 

J.R.R. Tolkien, Władca Pierścieni

Oto tegoroczny medal:



Na koniec jeszcze parę słów o Schronisku pod Muflonem (Schronisko pod Muflonem). Gospodarzom  należą się ogromne podziękowania za dobroć dla Bumowiczów i za wspaniałe akcje charytatywne. Byliśmy też świadkami jak powstawało oto te nowe dzieło, nie sądziłam, że robi się je piłą elektryczną ...:


Link do filmu z rzeźbienia: coś się rzeźbi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz