Weekend w górach, tak spontanicznie, z grupą znajomych. Spontaniczna propozycja, szybki rekonesans pogody i decyzja, że jedziemy. Istebna. Fajny ośrodek pn. Maria. Wyjechaliśmy w piątek po pracy, a wróciliśmy w niedzielę. Ponieważ towarzystwo nie miało zaplanowanej trasy, a Przemek zareklamował mnie jako dobrego organizatora tras pieszych, tak więc spadło na mnie arcyprzyjemna rola wymyślenia czegoś. Ufff no nie powiem chciałam zaimponować. Z drugiej strony byłam rozdarta pomiędzy ogromną ochotą wyruszenia w Beskid Żywiecki a ochotą na eksplorowanie okolic Istebnej. Istebną pamiętam oczywiście ze szkoły. Ostatni raz byłam tam 16 lub 17 lat temu, przy okazji zwiedzania Koniakowa i słynnych koronek. Pomysł był na Baranią Gór ale okazało się, że dwie osoby całkiem niedawno na niej były. Wielki Stożek z Istebnej wydawał się ciekawy jednak jak spojrzałam na wykres to nachylenia okazują się dosyć męczące. Założenia jakie dostałam to fajny szlak tak do 20 km i nie bardzo męczący. Wróciłam więc do wersji w której jedziemy jednak w miejsce bardziej znane. Znane, ładne, które skradłoby serca moim znajomym. I nagle olśnienie: Rysianka. Szybko zrobiłam rekonesans i okazało się że wystarczy podjechać 30 km do Żabnicy. Na Rysiance byłam jesienią (tutaj post: Rysianka jesienią) i od tamtej pory bardzo chciałam pokazać to miejsce Przemkowi. Trochę myślałam jeszcze o trasie. Doszłam do wniosku że lepiej będzie zrobić trasę w odwrotnym kierunku niż ostatnio i to była dobra decyzja. Zima lepiej wchodzić zielonym szlakiem z Żabnicy aniżeli nim schodzić. Pomysł został przyjęty, jak się potem okazało, najmocniejszym argumentem była oryginalna nazwa miejscowości startowej czyli Żabnicy, która przez chwilę stała się nawet "Żabincem".
W drodze do Istebnej nie obyło się bez przygód. Chcieliśmy sobie zrobić skróty przez las, no i dojechaliśmy pod adres owszem ale tak jakby z drugiej strony lasu. Las, wieczór, a raczej już ciemna noc, leśne wąskie drogi - mieliśmy trochę emocji. na szczęście główna droga została odnaleziona i drugi raz GPS już pokazał poprawną drogę. Docieramy na miejsce. Lokujemy się w domkach. domki nie są wybitnie nowe, ale czyste. W części którą my wybraliśmy dół był obszerniejszy, były dwie kanapy, wiec wieczorami to własnie tu przesiadywaliśmy. Po rozpakowaniu się, siedzimy i czekamy na następną ekipę.
Oczywiście nikt nie chce słyszeć by wybrać się o 8 rano już na szlak więc ustalamy wyjście na 9 rano. Podjeżdżamy samochodem 30 minut. Po drodze robimy jeszcze zakupy i na szlak wychodzimy około 10 tej. Trasa z Istebnej do Żabnicy przez Koniaków, Milówkę i Węgierską Górkę jest bardzo malownicza z częstymi widokami na Beskid Żywiecki. Parkujemy w Żabnicy i ruszamy zielonym na Rysiankę.
Trasa asfaltowa szybko się kończy, słoneczko przygrzewa, kolejne osoby zdejmują co najmniej jedną warstw ubrań. Rzeczywiście pogoda nam dopisała.
Mijamy chatę w której jest dużo drewnianych rzeźb między innymi aniołów.
Chwilę po zejściu z drogi natrafiamy już na śnieg, który nie opuszcza nas aż do Hali Boraczej.
Osobiście uważam, że śnieg dodaje uroku i kontrastu widokom.
Tutaj wiosenna roślinka nazwana przez nas kapustą, bo nie rozwinięte pąki własnie tak wyglądają.
I piękne słońce, które rozpieszczało na ilekroć wychodziliśmy z granicy lasu.
Parę miejsc jest dosyć śliskich. Ogólnie śnieg jest mokry ale są miejsca w cieniu w lesie gdzie jest lód i parę razy zamarzyłam o raczkach, których tym razem nie zabraliśmy.
Dochodzimy do Hali Pawlusiej.
Pierwsze widoki na Tatry zapierają dech w piersiach. Widoczność jak żyleta, zapiera dech w piersiach.
Po posileniu się w schronisku Rysianka robimy sobie jeszcze mały popas w słońcu.Ludzi jest sporo ale spodziewałam się więcej, jednak te zimowe warunki jednak odstraszają ludzi ,a szkoda,bo jest pięknie. w sumie to fajnie, że jest mało osób - udaje nam się spokojnie usiąść przy stoliku i zamówić jedzenie. Ja zamawiam swojską drożdżówkę. Większość osób skusiło się na żurek i grzybową. Wymieniamy poglądy o turystycznych i nawigacyjnych apkach oraz o dzisiejszej trasie. Bardzo się cieszę, że wszystkich ogromnie podoba się trasa.
Trasa asfaltowa szybko się kończy, słoneczko przygrzewa, kolejne osoby zdejmują co najmniej jedną warstw ubrań. Rzeczywiście pogoda nam dopisała.
Mijamy chatę w której jest dużo drewnianych rzeźb między innymi aniołów.
Chwilę po zejściu z drogi natrafiamy już na śnieg, który nie opuszcza nas aż do Hali Boraczej.
Osobiście uważam, że śnieg dodaje uroku i kontrastu widokom.
Tutaj wiosenna roślinka nazwana przez nas kapustą, bo nie rozwinięte pąki własnie tak wyglądają.
I piękne słońce, które rozpieszczało na ilekroć wychodziliśmy z granicy lasu.
Parę miejsc jest dosyć śliskich. Ogólnie śnieg jest mokry ale są miejsca w cieniu w lesie gdzie jest lód i parę razy zamarzyłam o raczkach, których tym razem nie zabraliśmy.
Dochodzimy do Hali Pawlusiej.
Pierwsze widoki na Tatry zapierają dech w piersiach. Widoczność jak żyleta, zapiera dech w piersiach.
Po posileniu się w schronisku Rysianka robimy sobie jeszcze mały popas w słońcu.Ludzi jest sporo ale spodziewałam się więcej, jednak te zimowe warunki jednak odstraszają ludzi ,a szkoda,bo jest pięknie. w sumie to fajnie, że jest mało osób - udaje nam się spokojnie usiąść przy stoliku i zamówić jedzenie. Ja zamawiam swojską drożdżówkę. Większość osób skusiło się na żurek i grzybową. Wymieniamy poglądy o turystycznych i nawigacyjnych apkach oraz o dzisiejszej trasie. Bardzo się cieszę, że wszystkich ogromnie podoba się trasa.
Na tle niżnych Tatr majaczy Wielki Chocz.
Przemek na tle Pilska.
Na Hali Lipowskiej zachwycamy się wielkim dogiem o stalowym ubarwieniu i przyjaznym charakterze. Chwilę wcześniej zastanawialiśmy się kto zostawił takie ogromne ślady łap w śniegu. Zagadka się rozwiązała:
Widok na Mała Fatra i Wielki Rozsutec..
Z tego miejsca widać chyba Wielką i Małą Rycerzową. i Muńcuł z którego mieliśmy również piękne widoki we wrześniu.
Na Hali Boraczej robimy sobie kolejną przerwę. Zejście z Redykalnej na Boraczą to był ślizg po śniegu. Na Boraczej już wiosna, bardziej zielono.
A ja dalej robię fotografie, chłonę każdą minutę tego pobytu. dla mnie ta trasa to jest w rankingu moich TOP 5 szlaków turystycznych.
Były i zimowe szaleństwa :-). Ale powiedzmy sobie szczerze przy mrozie minus 10 panowie by się chyba nie zdecydowali.
Nasza trasa:
Wracając samochodem tą samą drogą mieliśmy spektakularne widowisko zachodu słońca z takimi barwami jakie tylko można sobie wyobrazić. Coś cudownego.
Na koniec jeszcze parę zdjęć z przemiłego niedzielnego poranka z naszej siedziby. Spędziliśmy leniwy poranek i przedpołudnie w cudownym swojskim klimacie i słoneczku.
I tradycyjny pies górski o imieniu Baca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz