Trasa: Zawoja Markowe - Markowe Szczawiny - Żywieckie Rozstaje - Mała Babia Góra (1517 m. n.p.m.) - Przełęcz Brona - Babia Góra Diablak (1725 m. n.p.m.) - Przełęcz Brona - Schronisko Markowe Szczawiny.
Zimowych wypraw w tym sezonie miało być o wiele więcej, ale tak się złożyło, że ani praca ani zdrowie ani inne czynniki nie sprzyjały realizacji planów. Na pierwszy raz tej zimy planowaliśmy Rysiankę, gdyż zachwyciły mnie widoki jesienią i chciałam je koniecznie pokazać Przemkowi. W poniedziałek przed weekendem zaczęłam pisać maile i dzwonić do schronisk - okazało się, że znalezienie miejsca w schronisku z soboty na niedzielę graniczyło z cudem.
Rozszerzyliśmy oczywiście zakres poszukiwań na inne schroniska w Żywieckim, potem na Śląski Beskid, potem nawet braliśmy pod uwagę Karkonosze. I nic albo gleba albo wieloosobowy pokój w Strzesze. Ani Miziowa ani Markowe Szczawiny, ani Lipowska, ani Boracza, ani Wielka Racza, ani Przegibek, ani Bacówka na Rycerzowej, ani Schronisko pod Przysłopem. W sumie to się nie dziwiłam, gdyż pogodę zapowiadali stabilna i przepiękną i o na kilka dni z rzędu. W grę wchodził też Turbacz. Jednak przypomnieliśmy sobie, że w ten weekend ma się odbyć tam WINTERCAMP co oznacza mnóstwo ludzi. We wtorek zorientowaliśmy się w pracy czy mamy szansę na urlop w poniedziałek i poszukiwania noclegu z niedzieli na poniedziałek okazały się już bardziej owocne, a nasz wybór padł na Babią Górę. Tym bardziej, że nasze ostatnie wejście na Babią ukazało kapryśny charakter tej góry: czyli chmury i brak widoków: Babia 2017. Tym razem była szansa na lepsze widoki. Zarezerwowałam dwójkę w Markowych Szczawinach. Potem okazało się, że na sobotę zwolniło się miejsce na Hali Miziowej no ale już nie zmienialiśmy planów. Sobota dzień dla rodziny, a niedziela i poniedziałek dni w górach ;-) zimowych, białych, słonecznych. Zaczęłam planować trasę. Nie chciałam by była to trasa z Krowiarek na szczyt i do schroniska tak samo nie chciałam, by była to tylko trasa z Zawoji Markowej na szczyt i do schroniska. Miałam trochę większe ambicje aczkolwiek liczyłam się z tym, że niektóre mniej popularne szlaki mogą być zwyczajnie nieprzetarte. Na fejsbukowej grupie Beskidomaniacy wrzuciłam pomysł na trasę od strony Słowacji jednak opinie były różne i jeden odcinek z mojego pomysłu obstawiany był jako ten nieprzetarty lub mało przetarty. Z komentarzy na moim poście dowiedziałam się też, że od samego rana w sobotę organizowana jest Prawdziwa Wyrypa zimowa czyli 50 km zaczynając od schroniska na Markowych Szczawinach i kończąc w tym samym miejscu. Dlatego podejrzewaliśmy, że parking na Krowiarkach na pewno będzie oblężony. Słowackich stron nie znaliśmy więc postanowiliśmy zacząć od Zawoji Markowej. Plan był racjonalny, nawet z możliwością zmniejszenia dystansu, ale 15 km było całkiem realne. Wyjechaliśmy w niedzielę po 5. Na miejscu byliśmy po godzinie 8 i to był dobry czas. W zasadzie zostały ostatnie miejsca, wiec podejrzewałam, że ci z wyrypy beskidzkiej jeszcze nie zeszli ze schroniska. Dojście do schroniska nie było ciężkie. Właściwie tylko jedno ostatnie podejście jest ostrzejsze mimo, że większość trasy pod górkę. Raczki ubraliśmy od razu po wejściu na szlak, bo na dole były oblodzenia. I nie ściągaliśmy ich w ogóle. Ruch przy parkingu był spory. Ale też sporo osób spotkaliśmy po drodze - były to osoby schodzące już z gór albo własnie ze schroniska albo ze wschodu słońca. Od piątku Babia oferowała przepiękne wschody słońca. Na taki wschód liczyliśmy też jutro.
Po pierwszym etapie w lesie nagle ukazuje nam się wierzchołek Diablaka.
Przy schronisku był duży tłum. Za to słońce tak pięknie przygrzewało, że po prostu usiedliśmy przed schroniskiem, wystawiliśmy twarze do słońca, zjedliśmy po kanapce i wypiliśmy gorącą herbatę. Było cudownie. czas mieliśmy świetny, a to dało nam nadzieję, że plan osiągniemy. Ruszyliśmy więc, lecz nie jak wszyscy się kierowali - czerwonym na Przełęcz Brona, a żółto-czerwonym tzw. Górnym Płajem najpierw na Fickowe Rozstaje, a potem na Żywieckie Rozstaje. Szlak oczywiście był o wiele mniej przetarty niż zielony do schroniska ale widać, że przeszło tędy trochę osób. Ścieżka była wąska i jedyna wątpliwość naszła mnie na tzw osuwisku, gdzie noga rzeczywiście trochę się osuwała. Poruszony zmarznięty śnieg poleciał w dół po równie zmarzniętym i gładkim zboczu wzniesienia, wywołując dziwny szum i moje dreszcze. Naoglądałam się ostatnio filmików o lawinach i jakoś ciarki mnie przeszły. Dla bezpieczeństwa tam gdzie były zwężenia ścieżek, nad bardziej stromymi stokami, przechodziliśmy pojedynczo ... w razie czego. Nic się nie stało. W lato jest tu zapewne sporo strumyków i źródełek, jednak w tej chwili nie wiele widzieliśmy. Widzieliśmy za to ślady dorodnego jelenia idącego wydeptaną ścieżką. Pomyślicie dlaczego uważam, że był dorodny. Otóż ślady były naprawdę spore, a potwierdzenie uzyskaliśmy od Pani przewodnik, którą mijaliśmy na szlaku i która zagadała nas przez chwilkę. Opowiedziała nam ciekawe rzeczy jak to bywa z wschodami na Babiej - np czasem nie można wyjąc aparatu, bo wszystko od razu zamarza albo tak wieje wiatr, że najlepiej się położyć i tak robić zdjęcia ... Pani rozbudziła moje wspomnienia marzeń o byciu przewodnikiem ... I jak to ostatnio powiedzieli moi chłopcy nigdy nie jest za późno na marzenia i ich realizowanie. Na szlaku żółto-czerwonym a potem czerwonym spotkaliśmy tylko dwójkę skitourowców, właśnie tę panią przewodnik, a potem też drugą parę, która szła w stronę przeciwną.
Po żywieckich rozstajach zeszliśmy na szlak zielony, a droga zrobiła się bardziej szeroka ale też cięższa, słońce operowało tu już bardziej niż w lesie, a śnieg raz się zapadał a raz po prostu noga uciekała do tyłu i nie pomagały tu raczki, może z rakami byłoby lepiej ale śnieg był po prostu raz bardziej a raz mniej zmrożony. Ścieżka była wydeptana, a oprócz tego widoczne były ślady nart (pewnie po VI Skiturowy Memoriał im. Edwarda Hudziaka 26.01.19) i ślady skutera śnieżnego oraz małych gąsienic). Muszę przyznać, że aż do Małej Babiej Góry ta część naszego szlaku było najcięższa. Zmęczyłam się okropnie ;-) Za to widoki były coraz ładniejsze. Za chwilę też dojrzeliśmy nasz cel czyli Małą Babią Górę.
Przed nami Mała Babia Góra.
I jest szczyt Małej Babiej. Akurat na szczycie była fajna grupka osób i jeden z panów zrobił nam serię naprawdę fajnych zdjęć.
Przede wszystkim przywitały nas Tatrzańskie widoki.
Oraz nasz nastepny cel czyli Babia Góra - Diablak.
Ten szczyt z prawej strony wystający trochę znad mgieł to Wielki Chocz.
Żeby wejść na Diablaka trzeba zejść z Babiej na Przełęcz Brona i dopiero wtedy wejść na szczyt. Mieliśmy naprawdę dobry czas ale mogliśmy również zejść z Przełęczy już do schroniska a przecież szczyt i tak mieliśmy w planach na jutro.
O ile na Małą Babią nie szło zbyt wiele osób o tyle na Przełęczy Brona spotkaliśmy już tłumy. Wyobrażam sobie co tu się dzieje np w długi weekend albo w weekendy wakacyjne.
Nie robimy przerwy lecz startujemy od razu dalej i to jest nasz spory błąd. Właściwie to Przemek ruszył od razu dalej a ja za nim.Od przerwy w schronisku nic nie jadłam ale szło nam się dobrze i być może po prostu chcieliśmy szybko odhaczyć Diablaka i wrócić do schroniska. Piliśmy jednak sporo, gdyż mieliśmy bukłak z izotonikiem. Jestem zdania, ze przy dużym wysiłku należy pić więcej izotoników niż samej czystej wody z uwagi na konieczność dostarczania organizmowi makro i mikroelementów.
zostawiamy Małą Babią z tyłu. Raz dwa i jesteśmy znów wyżej. turystów pełno. Po środku szlaku wyjeżdżona rynna z różnych dupozlotów.
O ile niżej ten pomysł jest całkiem fajny i daje dużo radości to jednak taki zjazd ze zboczy Babiej ciągnie ze sobą spore ryzyko. Szybko nabiera się prędkości nad którą ciężko zapanować, można w kogoś wjechać. Potem w schronisku mieliśmy usłyszeć o wydarzeniu jak pan zjeżdżając w rakach na takim zjeździe próbując zahamować wyrwał sobie jakiś staw w kolanie. W każdym razi musiały po niego już iść służby ratownicze.
Cudny błękitno-kobaltowo-biały spektakl. Takie widoki naprawdę wynagradzają trudy marszu.
Tuż pod szczytem Babiej Góry ogarnia mnie niemoc, robi mi się ciemno przed oczami. Brak cukru ... szybko zażywam żel energetyczny. Mimo, że okropny w smaku to jednak pomaga. Przemek również bierze drugiego. Od razu lepiej. Niestety muszę uważać, bo kilkugodzinne przerwy bez dostarczania energii powodują u mnie spadki cukru i zasłabnięcia. ruszamy dalej.
Docieramy!
Oto kierunkowskaz na słowacką stronę.
Na Babiej jest wyraźnie chłodniej i wieje wiatr lecz nie jest bardzo uciążliwy. Podobno w ciągu roku tylko 3 dni na Babiej nie wieje wiatr. chyba mogę ogłosić, ze wyczerpaliśmy ten limit w własnie w ten weekend.
Pięknie było widać Tatry. cudownie oświetlone przez słońce będące już na południowo-zachodnim krańcu.
Widok na Małą Babią.
Schodzimy z powrotem tym samym szlakiem na Przełęcz Brona. zastanawiamy się też czy ktoś z ludzi na szczycie a było ich całkiem sporo zostaje na zachód słońca. To jeszcze godzina czasu. A nad Babią właśnie wzeszedł Księżyc.
Od Przełęczy Brona czeka nas strome zejście. Osuwający się śnieg wcale nie pomaga. Mam ochotę zjechać na tyłku z tego zbocza jednak przypominam sobie by nie robić tego w rakach a nie mam siły by je zdjąć. Bardzo szczęśliwi z przebytej trasy jakoś docieramy do schroniska. Na liczniku ponad 15 km, ale czuję się jakbym przeszła trzydzieści. Jednak zimą bez dwóch zdań idzie się ciężej. I tak mieliśmy jednak szczęście co do pogody, bo była wspaniała. Jest przewaga zimy nad letnimi porami w górach z uwagi na własnie te widoki. Latem często widoki zmącone są nadmiernym parowaniem wody i zamgleniami. W zimę szczególnie przy mroźnym wyżu widoki są jak żyleta - takie ostre i obłędne.
W schronisku dostajemy swój pokój i idziemy coś zjeść. Grzaniec malinowy to nagroda za dzisiejszy trud. Lecz główną nagrodą były widoki, które teraz wspominamy oglądając zdjęcia i zajadając żurek.
Poniżej nasza trasa:
Babia Góra 17.02.2019 in 3D
Rozszerzyliśmy oczywiście zakres poszukiwań na inne schroniska w Żywieckim, potem na Śląski Beskid, potem nawet braliśmy pod uwagę Karkonosze. I nic albo gleba albo wieloosobowy pokój w Strzesze. Ani Miziowa ani Markowe Szczawiny, ani Lipowska, ani Boracza, ani Wielka Racza, ani Przegibek, ani Bacówka na Rycerzowej, ani Schronisko pod Przysłopem. W sumie to się nie dziwiłam, gdyż pogodę zapowiadali stabilna i przepiękną i o na kilka dni z rzędu. W grę wchodził też Turbacz. Jednak przypomnieliśmy sobie, że w ten weekend ma się odbyć tam WINTERCAMP co oznacza mnóstwo ludzi. We wtorek zorientowaliśmy się w pracy czy mamy szansę na urlop w poniedziałek i poszukiwania noclegu z niedzieli na poniedziałek okazały się już bardziej owocne, a nasz wybór padł na Babią Górę. Tym bardziej, że nasze ostatnie wejście na Babią ukazało kapryśny charakter tej góry: czyli chmury i brak widoków: Babia 2017. Tym razem była szansa na lepsze widoki. Zarezerwowałam dwójkę w Markowych Szczawinach. Potem okazało się, że na sobotę zwolniło się miejsce na Hali Miziowej no ale już nie zmienialiśmy planów. Sobota dzień dla rodziny, a niedziela i poniedziałek dni w górach ;-) zimowych, białych, słonecznych. Zaczęłam planować trasę. Nie chciałam by była to trasa z Krowiarek na szczyt i do schroniska tak samo nie chciałam, by była to tylko trasa z Zawoji Markowej na szczyt i do schroniska. Miałam trochę większe ambicje aczkolwiek liczyłam się z tym, że niektóre mniej popularne szlaki mogą być zwyczajnie nieprzetarte. Na fejsbukowej grupie Beskidomaniacy wrzuciłam pomysł na trasę od strony Słowacji jednak opinie były różne i jeden odcinek z mojego pomysłu obstawiany był jako ten nieprzetarty lub mało przetarty. Z komentarzy na moim poście dowiedziałam się też, że od samego rana w sobotę organizowana jest Prawdziwa Wyrypa zimowa czyli 50 km zaczynając od schroniska na Markowych Szczawinach i kończąc w tym samym miejscu. Dlatego podejrzewaliśmy, że parking na Krowiarkach na pewno będzie oblężony. Słowackich stron nie znaliśmy więc postanowiliśmy zacząć od Zawoji Markowej. Plan był racjonalny, nawet z możliwością zmniejszenia dystansu, ale 15 km było całkiem realne. Wyjechaliśmy w niedzielę po 5. Na miejscu byliśmy po godzinie 8 i to był dobry czas. W zasadzie zostały ostatnie miejsca, wiec podejrzewałam, że ci z wyrypy beskidzkiej jeszcze nie zeszli ze schroniska. Dojście do schroniska nie było ciężkie. Właściwie tylko jedno ostatnie podejście jest ostrzejsze mimo, że większość trasy pod górkę. Raczki ubraliśmy od razu po wejściu na szlak, bo na dole były oblodzenia. I nie ściągaliśmy ich w ogóle. Ruch przy parkingu był spory. Ale też sporo osób spotkaliśmy po drodze - były to osoby schodzące już z gór albo własnie ze schroniska albo ze wschodu słońca. Od piątku Babia oferowała przepiękne wschody słońca. Na taki wschód liczyliśmy też jutro.
Po pierwszym etapie w lesie nagle ukazuje nam się wierzchołek Diablaka.
Przy schronisku był duży tłum. Za to słońce tak pięknie przygrzewało, że po prostu usiedliśmy przed schroniskiem, wystawiliśmy twarze do słońca, zjedliśmy po kanapce i wypiliśmy gorącą herbatę. Było cudownie. czas mieliśmy świetny, a to dało nam nadzieję, że plan osiągniemy. Ruszyliśmy więc, lecz nie jak wszyscy się kierowali - czerwonym na Przełęcz Brona, a żółto-czerwonym tzw. Górnym Płajem najpierw na Fickowe Rozstaje, a potem na Żywieckie Rozstaje. Szlak oczywiście był o wiele mniej przetarty niż zielony do schroniska ale widać, że przeszło tędy trochę osób. Ścieżka była wąska i jedyna wątpliwość naszła mnie na tzw osuwisku, gdzie noga rzeczywiście trochę się osuwała. Poruszony zmarznięty śnieg poleciał w dół po równie zmarzniętym i gładkim zboczu wzniesienia, wywołując dziwny szum i moje dreszcze. Naoglądałam się ostatnio filmików o lawinach i jakoś ciarki mnie przeszły. Dla bezpieczeństwa tam gdzie były zwężenia ścieżek, nad bardziej stromymi stokami, przechodziliśmy pojedynczo ... w razie czego. Nic się nie stało. W lato jest tu zapewne sporo strumyków i źródełek, jednak w tej chwili nie wiele widzieliśmy. Widzieliśmy za to ślady dorodnego jelenia idącego wydeptaną ścieżką. Pomyślicie dlaczego uważam, że był dorodny. Otóż ślady były naprawdę spore, a potwierdzenie uzyskaliśmy od Pani przewodnik, którą mijaliśmy na szlaku i która zagadała nas przez chwilkę. Opowiedziała nam ciekawe rzeczy jak to bywa z wschodami na Babiej - np czasem nie można wyjąc aparatu, bo wszystko od razu zamarza albo tak wieje wiatr, że najlepiej się położyć i tak robić zdjęcia ... Pani rozbudziła moje wspomnienia marzeń o byciu przewodnikiem ... I jak to ostatnio powiedzieli moi chłopcy nigdy nie jest za późno na marzenia i ich realizowanie. Na szlaku żółto-czerwonym a potem czerwonym spotkaliśmy tylko dwójkę skitourowców, właśnie tę panią przewodnik, a potem też drugą parę, która szła w stronę przeciwną.
Przed nami Mała Babia Góra.
I jest szczyt Małej Babiej. Akurat na szczycie była fajna grupka osób i jeden z panów zrobił nam serię naprawdę fajnych zdjęć.
Przede wszystkim przywitały nas Tatrzańskie widoki.
Oraz nasz nastepny cel czyli Babia Góra - Diablak.
Ten szczyt z prawej strony wystający trochę znad mgieł to Wielki Chocz.
Żeby wejść na Diablaka trzeba zejść z Babiej na Przełęcz Brona i dopiero wtedy wejść na szczyt. Mieliśmy naprawdę dobry czas ale mogliśmy również zejść z Przełęczy już do schroniska a przecież szczyt i tak mieliśmy w planach na jutro.
O ile na Małą Babią nie szło zbyt wiele osób o tyle na Przełęczy Brona spotkaliśmy już tłumy. Wyobrażam sobie co tu się dzieje np w długi weekend albo w weekendy wakacyjne.
Nie robimy przerwy lecz startujemy od razu dalej i to jest nasz spory błąd. Właściwie to Przemek ruszył od razu dalej a ja za nim.Od przerwy w schronisku nic nie jadłam ale szło nam się dobrze i być może po prostu chcieliśmy szybko odhaczyć Diablaka i wrócić do schroniska. Piliśmy jednak sporo, gdyż mieliśmy bukłak z izotonikiem. Jestem zdania, ze przy dużym wysiłku należy pić więcej izotoników niż samej czystej wody z uwagi na konieczność dostarczania organizmowi makro i mikroelementów.
zostawiamy Małą Babią z tyłu. Raz dwa i jesteśmy znów wyżej. turystów pełno. Po środku szlaku wyjeżdżona rynna z różnych dupozlotów.
O ile niżej ten pomysł jest całkiem fajny i daje dużo radości to jednak taki zjazd ze zboczy Babiej ciągnie ze sobą spore ryzyko. Szybko nabiera się prędkości nad którą ciężko zapanować, można w kogoś wjechać. Potem w schronisku mieliśmy usłyszeć o wydarzeniu jak pan zjeżdżając w rakach na takim zjeździe próbując zahamować wyrwał sobie jakiś staw w kolanie. W każdym razi musiały po niego już iść służby ratownicze.
Cudny błękitno-kobaltowo-biały spektakl. Takie widoki naprawdę wynagradzają trudy marszu.
Tuż pod szczytem Babiej Góry ogarnia mnie niemoc, robi mi się ciemno przed oczami. Brak cukru ... szybko zażywam żel energetyczny. Mimo, że okropny w smaku to jednak pomaga. Przemek również bierze drugiego. Od razu lepiej. Niestety muszę uważać, bo kilkugodzinne przerwy bez dostarczania energii powodują u mnie spadki cukru i zasłabnięcia. ruszamy dalej.
Docieramy!
Oto kierunkowskaz na słowacką stronę.
Na Babiej jest wyraźnie chłodniej i wieje wiatr lecz nie jest bardzo uciążliwy. Podobno w ciągu roku tylko 3 dni na Babiej nie wieje wiatr. chyba mogę ogłosić, ze wyczerpaliśmy ten limit w własnie w ten weekend.
Pięknie było widać Tatry. cudownie oświetlone przez słońce będące już na południowo-zachodnim krańcu.
Widok na Małą Babią.
Od Przełęczy Brona czeka nas strome zejście. Osuwający się śnieg wcale nie pomaga. Mam ochotę zjechać na tyłku z tego zbocza jednak przypominam sobie by nie robić tego w rakach a nie mam siły by je zdjąć. Bardzo szczęśliwi z przebytej trasy jakoś docieramy do schroniska. Na liczniku ponad 15 km, ale czuję się jakbym przeszła trzydzieści. Jednak zimą bez dwóch zdań idzie się ciężej. I tak mieliśmy jednak szczęście co do pogody, bo była wspaniała. Jest przewaga zimy nad letnimi porami w górach z uwagi na własnie te widoki. Latem często widoki zmącone są nadmiernym parowaniem wody i zamgleniami. W zimę szczególnie przy mroźnym wyżu widoki są jak żyleta - takie ostre i obłędne.
W schronisku dostajemy swój pokój i idziemy coś zjeść. Grzaniec malinowy to nagroda za dzisiejszy trud. Lecz główną nagrodą były widoki, które teraz wspominamy oglądając zdjęcia i zajadając żurek.
Poniżej nasza trasa:
Babia Góra 17.02.2019 in 3D
Jeszcze kilka informacji o schronisku. Schronisko jest stosunkowo nowe ale utrzymane w górskim klimacie aczkolwiek jak dla mnie brakuje skrzypiących podłóg i starych drewnianych ław. Za to miejsce w jadalni przy ogromnych oknach jest wspaniałe. miałam akurat widok na okno w kuchni poprzez okienko do wydawania i taki oto moment uwieczniłam:
Można by pomyśleć, że na Markowe Szczawiny przybyły białe niedźwiedzie. Oj chyba za dużo grzańca...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz