Równo dziesięć lat temu od daty 11.09.2016 r. staliśmy się mężem i żoną. Rok wcześniej wybraliśmy się na trzy dni w Góry Izerskie i
Karkonosze i to tam zakochaliśmy się w sobie, bo mądre przysłowie brzmi:
„Chcesz poznać przyjaciela zabierz go w góry”. Dlatego po raz kolejny naszą
rocznicę świętujemy w górach, tym razem tylko dwa dni, ponieważ sprawy zawodowe
trochę nam pokrzyżowały plany, ale tak też bywa w życiu. I tym razem bez
chłopców, którzy grzecznie zostali w domu z Babcią. Na szczęście część gór mamy
całkiem blisko. Po zeszłorocznym jednodniowym wypadzie na Śnieżnik czuliśmy
mały niedosyt, dlatego też wybraliśmy się po raz drugi na tę urokliwą górę.
Wyjechaliśmy wcześnie rano, a pogoda zapowiadała się piękna. Na szlak
wyruszyliśmy z parkingu w Międzygórzu przy ulicy Sanatoryjnej naprzeciwko
pięknych, starych budynków sanatoryjno-wypoczynkowych. Ruszyliśmy szlakiem
niebieskim dosyć ostro w górę. Przemek testował po raz pierwszy swoje
nowiuteńkie buty: Salomon ultra GTX, no i nie obyło się bez otarć. Na szczęście
zawsze mamy ze sobą apteczkę i zabezpieczyliśmy pięty Przemka plastrami. Za to buty zdały pierwszy test wodoodporności w napotkanym strumyku. Chwilę
szliśmy drogą Alberta, po czym zeszliśmy na szlak zielony w kierunku Czarnej
Góry.
Wróciliśmy na Czarną Górą, a na przełęczy pod Jaworową Kopą skierowaliśmy się
czerwonym szlakiem w kierunku Śnieżnika. To był jeden z bardziej uczęszczanych
szlaków, bo tym razem w odróżnieniu od niebieskiego i zielonego szlaku (nie
licząc samego szczytu Czarnej Góry) gdzie spotkaliśmy tylko dwie osoby, spotykaliśmy tutaj prawie tłumy. Po kolejnej godzinie zrobiliśmy sobie przerwę na kanapki i
picie w okolicy Żmijowca, a potem już kierowaliśmy się na Przełęcz Śnieżnicką i do Schroniska.
Pogoda nadal dopisywała, jak to często bywa we wrześniu. W schronisku okazało
się, że nie do końca mamy zrobioną rezerwację. Rezerwowałam przez FB, co nauczyło mnie na przyszłość, że jednak warto też zadzwonić i się
upewnić, bo jednak rezerwacja nie została do końca przyjęta. W schronisku były tłumy więc nie dziwię się, że pracownicy byli zmęczeni,
ale szczerze mówiąc nie poczułam tu żadnego ducha gór. Na szczęście dostaliśmy
nocleg w sali zbiorowej (zamiast w obiecanej dwójce). Reszta popołudnia i
wieczoru minęła jednak przyjemnie, a to wygrzewając się w ostatnich promieniach
słońca, a to fotografując zachód słońca, a to robiąc zdjęcia rozgwieżdżonemu
niebu (i to jak rozgwieżdżonemu - w
dodatku z księżycem).
Z rana planowaliśmy wyjście na Śnieżnik o świcie, czyli na wschód Słońca. Musieliśmy wstać o 4 godzinie, by zdążyć na szczyt jeszcze przed spektaklem wschodu słońca. Noc była ciężka, bo w naszym pokoju spało jeszcze towarzystwo z imprezy integracyjnej. Mieliśmy wszystko przygotowane rano do wyjścia. Latarki czołowe, ubranie (rękawiczki i czapki!), aparat plus statyw, ciepłą herbatę i śniadanko. Z ledwo co otwartymi oczami ruszyliśmy na szczyt. Niesamowite wrażenie od pierwszych kroków na zewnątrz budynku: ciemno, jeszcze przecież noc, dookoła różne odgłosy, mniej lub bardziej mrukliwe. W pewnej chwili usłyszeliśmy jelenie albo muflony. Wydaje mi się, że to były te drugie. Na szczyt doszliśmy jakieś 20 minut przed samym wschodem. Jutrzenkę już można było zauważyć, a niebo co minutę zmieniało swoją barwę. Nad samymi pasmami górskimi było lekkie zachmurzenie, ale i tak kolejne ferie barw dawały niesamowite wrażenie. Na sam wschód słońca przyjechało nawet dwóch rowerzystów z Dusznik (musieli wyjechać przed 3!), którzy zrobili sobie pyszną kawkę z kawiarki korzystając z mini kuchenki gazowej. Przyszły też 3 osoby z schroniska. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć. Gorąco polecam Śnieżnik jako jedno z najlepszych na obejrzenie wschodu słońca w górach. Zdjęcia zaczęliśmy robić o 5.24
Kiedy zrobiło się jasno zdumieliśmy się widząc, że po stronie czeskiej
rozbite są dwa namioty. Rodziny z dziećmi. Wesoło u nich było od samego ranka.
Oglądając widoki zauważyliśmy konstrukcję Skywalk, czyli Ścieżki w chmurach w
miejscowości Dolni Morava na Czechach, której budowę widzieliśmy rok temu, więc stwierdziliśmy, że pojedziemy sobie
tam jeszcze dzisiaj. Zeszliśmy do schroniska na pyszne śniadanko (jeśli chodzi
o jedzenie to schroniska otrzymuje ode mnie 4 punkty na 6). Spakowani
ruszyliśmy w dół do Międzygórza czerwonym, a potem czerwono niebieskim szlakiem.
Drewno koło schroniska:
Podjechaliśmy po drodze zobaczyć jeszcze Wodospad Wilczki, największy i najwyższy wodospad w Masywie Śnieżnika, drugi co do wysokości w Sudetach. A kiedyś podobno był najwyższy.
Ruszyliśmy w stronę przejścia granicznego i po 1,5 h byliśmy na miejscu na parkingu w Dolnej Morawie. Wjechaliśmy kolejką do wieży Skywalk, bo brakło by nam już czasu na podejście piesze. I muszę powiedzieć, że osobliwa wieża robi wrażenie. Gratuluję Czechom. Bo ta budowla jest czymś niezwykłym – to twór człowieka jak najbardziej do celów komercyjnych jednak niesamowicie ciekawie wpasowany w góry i otoczenie. Na górze były tłumy okrutne, w końcu to niedziela i przepiękna prawie upalna pogoda zapewniła bardzo ładne widoki z tego podniebnego spaceru. Wycieczka ta jest dostępna dla osób, którzy nie przepadają za górskimi wspinaczkami, dla rodzin z dziećmi, dla osób na wózkach, ponieważ w wieży nie ma ani jednego schodka!
Po prostu dojeżdżamy pod sam wyciąg samochodem, wjeżdżamy na szczyt wyciągiem kanapowym (z rowerami, wózkami dziecięcymi) i już jesteśmy na miejscu. Nie narzekamy też na brak emocji – do dyspozycji jest przejście między piętrami platformy i przezroczysta rura zjazdowa o długości 101 m.
Na samym szczycie wieży znajduje się coś w rodzaju miejsca widokowego, gdzie w części podłogi wmontowano sprężystą siatką o szerokich oczkach. Można wejść, spojrzeć w dół, poskakać. Robi wrażenie, bo widać tam jak wysoko jesteśmy prosto w dół. W dodatku jest bezpieczna, a mimo to poczuliśmy dziwny ucisk w brzuchu przechodząc po tej siatce ;-)
Na Przełęczy pod Jaworową Kopą złączyliśmy się z czerwonym szlakiem i dosyć stromym podejściem weszliśmy na Czarną Górę. Po malej przerwie na skałkach, śniadanku i wypiciu mrożonej kawy, która w termosie nadal była zmrożona ;-) weszliśmy na wieżę oraz przeszliśmy kawałek dalej szlakiem w kierunku narciarskiego kompleksu Czarna Góra. Z przyjemnością zauważyliśmy, że wyciągi są doinwestowywane i modernizowane. Na pewno przyjedziemy tu zimą.
Wieża na Czarnej Górze.
Widok w dół z wieży.
Zachód Słońca koło schroniska na Śnieżniku.
Wielki Wóz:
Z rana planowaliśmy wyjście na Śnieżnik o świcie, czyli na wschód Słońca. Musieliśmy wstać o 4 godzinie, by zdążyć na szczyt jeszcze przed spektaklem wschodu słońca. Noc była ciężka, bo w naszym pokoju spało jeszcze towarzystwo z imprezy integracyjnej. Mieliśmy wszystko przygotowane rano do wyjścia. Latarki czołowe, ubranie (rękawiczki i czapki!), aparat plus statyw, ciepłą herbatę i śniadanko. Z ledwo co otwartymi oczami ruszyliśmy na szczyt. Niesamowite wrażenie od pierwszych kroków na zewnątrz budynku: ciemno, jeszcze przecież noc, dookoła różne odgłosy, mniej lub bardziej mrukliwe. W pewnej chwili usłyszeliśmy jelenie albo muflony. Wydaje mi się, że to były te drugie. Na szczyt doszliśmy jakieś 20 minut przed samym wschodem. Jutrzenkę już można było zauważyć, a niebo co minutę zmieniało swoją barwę. Nad samymi pasmami górskimi było lekkie zachmurzenie, ale i tak kolejne ferie barw dawały niesamowite wrażenie. Na sam wschód słońca przyjechało nawet dwóch rowerzystów z Dusznik (musieli wyjechać przed 3!), którzy zrobili sobie pyszną kawkę z kawiarki korzystając z mini kuchenki gazowej. Przyszły też 3 osoby z schroniska. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć. Gorąco polecam Śnieżnik jako jedno z najlepszych na obejrzenie wschodu słońca w górach. Zdjęcia zaczęliśmy robić o 5.24
Zdjęcie 5.38:
Zdjęcie o 5:57
Zdjęcie 6:01
Zdjęcie 6:08
Zdjęcie 6:20
Zdjęcie 6:25
Witamy ranek
Drewno koło schroniska:
Żegnamy schronisko:
Podziwiamy chaty w dolince:
Podjechaliśmy po drodze zobaczyć jeszcze Wodospad Wilczki, największy i najwyższy wodospad w Masywie Śnieżnika, drugi co do wysokości w Sudetach. A kiedyś podobno był najwyższy.
Ruszyliśmy w stronę przejścia granicznego i po 1,5 h byliśmy na miejscu na parkingu w Dolnej Morawie. Wjechaliśmy kolejką do wieży Skywalk, bo brakło by nam już czasu na podejście piesze. I muszę powiedzieć, że osobliwa wieża robi wrażenie. Gratuluję Czechom. Bo ta budowla jest czymś niezwykłym – to twór człowieka jak najbardziej do celów komercyjnych jednak niesamowicie ciekawie wpasowany w góry i otoczenie. Na górze były tłumy okrutne, w końcu to niedziela i przepiękna prawie upalna pogoda zapewniła bardzo ładne widoki z tego podniebnego spaceru. Wycieczka ta jest dostępna dla osób, którzy nie przepadają za górskimi wspinaczkami, dla rodzin z dziećmi, dla osób na wózkach, ponieważ w wieży nie ma ani jednego schodka!
Po prostu dojeżdżamy pod sam wyciąg samochodem, wjeżdżamy na szczyt wyciągiem kanapowym (z rowerami, wózkami dziecięcymi) i już jesteśmy na miejscu. Nie narzekamy też na brak emocji – do dyspozycji jest przejście między piętrami platformy i przezroczysta rura zjazdowa o długości 101 m.
Na samym szczycie wieży znajduje się coś w rodzaju miejsca widokowego, gdzie w części podłogi wmontowano sprężystą siatką o szerokich oczkach. Można wejść, spojrzeć w dół, poskakać. Robi wrażenie, bo widać tam jak wysoko jesteśmy prosto w dół. W dodatku jest bezpieczna, a mimo to poczuliśmy dziwny ucisk w brzuchu przechodząc po tej siatce ;-)
Mapa atrakcji dla dzieci:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz